środa, 6 czerwca 2012

Szkoła dla głuchoniemych

Istnieją ludzie, którzy mają absolutny antytalent do języków, ale nic sobie z tego nie robią. Gdy widzą obcokrajowca, po prostu mówią głośniej, wolniej (jakby był trochę głupi) i dwa razy dosadniej machają rękami. Są przekonani, że rozmawiając z Hiszpanem  wystarczy dodać przedrostek los i końcówkę os (ja ci tutajos nalewajos los sokos) a z Rosjaninem - ju (ja tobiu soku nalewaju) i runie wieża Babel. Bardzo są przy tym zdziwieni, kiedy ktoś ich nie zrozumie. Niestety zaliczam się do takich osób, co miało, jak się zaraz okaże, dalekosiężne konsekwencje. 
fot. Basia Żach
Pewnego dnia postanowiłyśmy odpocząć i zasiadłyśmy w parku. Na lewo królik z żywopłotu, nad nami kolejka linowa w pastelowych kolorkach, a trzy nobliwe cioteczki wylegują się na słońcu. Credo na dziś "żadnych dzieci, czyste lenistwo".  
fot. Czarli Bajka
Nagle na parkowej alejce pojawiły się migające do siebie nastolatki. Wykonałam w ich kierunku gest "dzień dobry" (uczyłam się pół roku migowego i teraz pojawiła się okazja by go użyć - nic to, że migowy w każdym kraju jest inny), one odmigały... Wkrótce obok królika z żywopłotu tłoczyła się już cała klasa głuchoniemych podlotków. Jedne z nadzieją wskazywały na aparaty w telefonach swoich komórek, inne po prostu chciały się przywitać. Po dobrych paru chwilach, gdy znałyśmy już mniej więcej ich imiona (zapisywane nam w notesiku) i typowałyśmy charaktery, przyczłapał wychowawca. Wyciągnęłyśmy spod pup płachtę Klanzy i zaczęłyśmy nią czarować nastolatków. Chichotały niepewnie zażenowane takimi dziecinnymi zabawami. Niektórzy się jednak naprawdę wkręcili (a już najbardziej - wychowawcy). Basia zagadała z pedagogiem... 
fot. Czarli Bajka
Następnego dnia przybyłyśmy na zaproszenie do instytutu głuchych, by przeprowadzić zajęcia dla całej szkoły.Weszłyśmy do dużego holu, gdzie siedząc grzecznie po turecku czekało na nas ze sto maluchów. Ubrane w mundurki albo w ludowe stroje, wszystkie migające. Niektóre miały jeszcze jakieś sprzężone niepełnosprawności. Rozstawiłyśmy płachtę Klanzy i zaczęłyśmy brać po kilkanaścioro dzieci do poszczególnych aktywności: zabawy ruchowe Weroniki Sherborne, magiczne sztuczki, ćwiczenia na kreatywność. 
 fot. Czarli Bajka
Odtańczyliśmy nawet nasz hit "Czikuczakę", w bardzo bardzo szczególnej wersji. Bez słów ani muzyki robiła hipnotyzujące wrażenie na słyszących. Na koniec wszystkie dzieciaki dostały kartki. Odrysowały swoje ręce i stworzyły na nich wesołą i smutną twarz. Powstały bardzo ciekawe prace. W kółeczku przy płachcie praca szła przykładnie, niczym z folderu dla przyszłych pedagogów. W "kółeczku" bez płachty było gorzej. Przede wszystkim już po kilku sekundach po kółeczku zostało tylko blade wspomnienie. Dzieci ze wszystkich sił chciały choć na chwilę znaleźć się w centrum uwagi. Nie mogły zawołać "Hej, popatrz na mnie", więc machały rękami i tłoczyły się przed pedagogami. 

fot. Czarli Bajka
Płachta Klanzy pomagała zachować porządek, każdy wiedział gdzie jest jego miejsce. Mimo, że dzieci była ponad setka i wszystkie były niepełnosprawne, pracowało się nam dużo lżej niż na ulicy. Dodatkowo nad wszystkim czuwali ciepli i cierpliwi nauczyciele. Dobrze mieć świadomość, że właśnie tacy ludzie trafiają w Kurdystanie do pracy w placówkach specjalnych. Cała szkoła była urządzona bardzo starannie - kolorowa, czysta i wesoła. Na ścianach śliczne obrazy i mnóstwo migowych znaków. Maluchy piszczały i rwały się do uczestniczenia w zajęciach, jakbyśmy były co najmniej Beatlesami, co miło łechtało naszą próżność. 
fot. Czarli Bajka
Mimo wszystko ciągle czułyśmy jednak pewien niepokój, co będzie, gdy maluchy pójdą i zacznie się druga zmiana - nastolatki. Poziom tętna ogólnie podnosi nam się, gdy słyszymy słowo "nastolatki". A tu jeszcze kurdyjskie. I głuche. Cóż z tego, że przyjazne i ciekawe "dziewczyn z Europy". Jak tu masować balonem z wodą 15-latka? Wyścigi w turlaniu też średnio, na tym etapie znajomości. Jak ma się kilkanaście lat, najważniejsze to się nie zbłaźnić przed grupą, a nasze tańce z zasady polegają na wydurnianiu się... Koniec końców jednak nie było tak źle. Nikt się może nie wyrywał do zabaw, przyglądali się nam z pewnym przekąsem ale i sympatią. A na koniec wszyscy zrobili piękne maski.
fot. Czarli Bajka
Tego samego dnia, po intensywnym machaniu rękami postanowiłyśmy popracować nieco nogami. Poszłyśmy więc na kurdyjskie wesele, by cztery godziny nieprzerwanie tańczyć. Ale to już zupełnie inna historia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz