sobota, 16 lutego 2013

W 80 wujków dookoła Turcji


Andre metin çevirisi üzerinde çalışıyor ama bu sabır ben google tercümanı davet ederken, bugüne kadar bolluk içinde bütün amcaları sahip bir özellik değildir.
(Andriusza pracuje nad tłumaczeniem tego tekstu ale, że cierpliwość nie jest cechą, którą posiadam w nadmiarze póki co, wszystkich wujków zapraszam na google translater)

_______________________________________________

Stambuł: Justyna i Serchan

Jest w Stambule dzielnica, która zapomniała o płaszczyznach. A w tej dzielnicy dom o długich, długich schodach, każdy stopień o innym stopniu nachylenia. Na ostatnim piętrze tego właśnie domu, mieszkają przyjaciele Andrzeja- wujek Serhan z ciotką Justyną, po prawdzie to te określenia nijak do nich jednak nie pasują. Serhan wygląda jakby został żywcem wycięty z fotografii ukazującej dawnych chilijskich rewolucjonistów a Justyna jest zbuntowaną nauczycielką angielskiego. Ciętym dowcipem komentuje rzeczywistość, w której przyszło jej żyć ze względu na tureckiego męża. Pojawiliśmy się u nich pod pretekstem opieki nad ich kotem Posejdonem, kiedy para pojechała na tydzień do Belgii. Tydzień się skończył a zakopany w furze kołder tępy miś koala (w którego zamieniłam się wraz z zajściem w ciążę), blady Polak romansujący z piękną Turczynką z drugiej strony miasta i Fasolka podobna nieco konikowi morskiego, beztrosko hasająca wśród płodowych wód, nie opuszczali mieszkanka. Serhan i Justyna nie komentowali ani nie zadawali żadnych pytań (prawdopodobnie zbyt zajęci byli organizowaniem wsparcia dla nielegalnych imigrantów i koordynowaniem kolejnej manifestacji) za co będę im dozgonnie wdzięczna. Zawsze macie u mnie ciepły kąt w Warszawie (gdzie też są manifestacje). 

Golyazi: familia wujka Timura

(na zdjęciu wujek Timur wyłowił właśnie kieckę, którą byłabym utopiła w jeziorze. Przezabawne)

Naszym następnym przystankiem było Golyazi, w której ugościł nas wujek Timur i jego liczna familia. O tym miejscu napisałam już niejeden pean m. in TU i w listach do przyjaciół, ale jakoś zawsze pomijałam fakt, że w tej wioseczce schody z założenia prowadzą w dół a wynalazek wchodzenia pod górkę, szczęśliwie ją ominął. Pozbawiona energii brzemienna Polka (wybaczcie mi proszę, że tak często wspominam o swoim stanie, wiem, że jestem nieco monotematyczna) przyjęła tą lokalną ciekawostkę z ulgą i radością. Mogłam oddać się warsztatom z miejscowymi łobuziakami i rozpieszczaniu, które serwowali mi wszyscy, ilekroć wspomniałam o ciąży (a jak możecie się domyślić działo się to często). Fasolka cieszyła się ze specjałów, którymi raczyły mnie zapobiegliwe ciotki (sok z granatu na zdrową krew maluszka, napój Boza na jego sprawny umysł -przepis podam jak go tylko przetłumaczę. W Polsce moja siostra doradzała mi jeść kopytka aby dziecko miało zdrowe nogi). Andriusza szkolił swój turecki m. in. tłumacząc wróżby z kawowych fusów, którymi raczyłam całą rodzinę.
Wujku Timurze! Krewni i znajomi wujka Timura! Jesteście dla mnie jak prawdziwa rodzinka i nigdy, przenigdy nie zapomnę tego dobra. Mam nadzieję, że ono wzmocni kości i układ odpornościowy mojej dzidzi (chłopca w ogóle najchętniej nazwałabym Timurkiem ale jego tata -mimo, że też bardzo Was lubi- głośno zaprotestował i natychmiast podesłał artykuł o Timurze złoczyńcy). Przyjeżdżajcie całą watachą do Polski a ja postaram się Was otoczyć taką samą troską i miłością.


Izmir: ciotka Ezgi i wujek Barysz 


Żeby przełamać tę słodycz z Golyazi wybyliśmy do Izmiru, w którym czekała na nas, temperamentna niczym kociołek z zupą Dahl, przedszkolanka Ezgi. Ezgi nie chodzi tylko podskakuje, na nodze ma tatuaż przedstawiający mysz piratkę, burzę włosów, w której często chowa przed dziećmi rozmaite rzeczy, (by je potem w odpowiednim momencie wyjąć) i kolorowe mieszkanko, całe w nieprawdopodobnych zabawkach: kukiełkach, pacynkach, stworkach z pudełek po kremie i ludzikach skręconych z druta, starych gadżetach dodawanych do zestawów w McDonaldzie i pstrokato pomalowanych patykach i kamieniach. Kiedy przyjechaliśmy akurat miała w planach za kilka dni, wyskoczyć z tortu na przyjęciu urodzinowym swojego kumpla. O ile Ezgi jest jak hinduskie przyprawy, jej towarzysz Barysz idealnie przedstawia znaczenie swojego imienia, czyli "Pokój". Andrzej przyłączył się do tej dwójki w eksplorowaniu izmirskich klubów. Twardzielka Ezgi następnego dnia zwlekała się o świcie do przedszkola, gdzie -jak mieliśmy, któregoś dnia okazję zaobserwować sami prowadząc warsztaty- tryskała energią i radością niczym karmiony tęczą i pojony kwiatowym nektarem wybraniec Bogów. Nie to co... Tak, tak. Skwapliwie korzystając z faktu, że Izmir przywitał nas deszczem a moja ostatnia wyprawa na miasto zakończyła się zaśnięciem w herbaciarni pełnej wąsatych dziadków (z którymi Andrzej łoił w tym czasie w havlę) zasiadłam przed komputerem koordynować akcję na Kurdystan, do którego jedziemy w marcu, prowadzić warsztaty w ośrodku dla uchodźców. Jeśli chodzi o poczynania trzeciego członka naszej ekipy, to Fasolka od jakiegoś czasu jest szczęśliwą posiadaczką serca:)
Kochana Ezgi! Kochany Baryszu! Przybywajcie w nasze skromne progi. Zawsze znajdzie się jakiś tort, z którego można wyskoczyć, nowe pacynki do skonstruowania i jakiś wspólny projekt, który razem zrealizujemy. 
Takim pysznym daniem poczęstowała nas Ezgi. Plus kilkoma innymi, na które przepisy będę sukcesywnie wrzucać.

Adana: rodzinka Doğaça i jego kumple- Erchan, Burak i Ali 
Z deszczowego Izmiru los rzucił nas do przedsionka raju, czyli do Adany- temperatura + 20, widok na morze, mnóstwo palm i drzew z owocami Turundzi (co w łysych, jeśli chodzi o przyrodę tureckich miastach jest ewenementem) i najpyszniejsze jedzenie świata. Czy słyszeliście o Adana Kebab? A lodowym Bidźi Bidźi? To miejscowe specjały, po które nie warto a trzeba się tu udać. Ale to wszystko nie byłoby tak intensywne i miłe, gdyby nie nasi gospodarze. Na dworcu przywitała nas grupa kumpli, zaprzyjaźniona od czasów liceum, obecnie wspólnie studiująca: Erchan, Burak, Doğaç i Ali, (załatwiła nam ich Aycza- wujek nad wujka  którą przedstawię obszerniej za chwilę). Zabrali nas na wspomniane adeńskie smakołyki a potem ulokowali u rodziny Doğaça:


Następny dzień spędziliśmy na jeżdżeniu po sklepach z zabawkami i bazarach w poszukiwaniu nowych łupów do zaczarowanej walizki (tak, zdaję sobie sprawę, że są przyjemniejsze formy spędzania wolnego czasu przez 20 letnich studentów politechniki ale nasi gospodarze sprawiali wrażenie wniebowziętych). W Adanie zrobiliśmy jedne z najmilszych tureckich warsztatów bo okazało się, że mama Doğaça pracuje w szkole:


(w przerwie między zajęciami zasnęłam w pokoju nauczycielskim) 


Odkryłam tu napój Bogów dla ciężarnych kobiet czyli sok z kwaszonej czarnej marchwi. Czy graliście w dzieciństwie w grę Prince, w której dzielny perski książę starał się uratować księżniczkę? Ilekroć ktoś go dźgnął -a chętnych ku temu niestety nie brakowało, biedny książę tracił jedno życie, co było ilustrowane w dolnym lewym rogu ekranu. Tracił je i tracił aż zostawało mu tylko jedno, ledwo się tlące. Było oczywiste, że za długo na nim nie pociągnie.  Chyba, że udało mu się zdobyć magiczny napój! Kiedy go wypijał, do naszych uszu dochodził charakterystyczny dźwięk "gulgulgul" a życia księcia, wracały do stany przed starciem z przeciwnikiem. Moim magicznym napojem jest Salgam Suyu:


Oraz powróciliśmy do sezonu grania w OK. A przede wszystkim zdobyliśmy najlepszych na świecie kumpli! Moja miła adeńska ekipo- jestem prze szczęśliwa  że mój dzidziuś będzie miał takich szalonych, ciepłych i przystojnych tureckich wujków:


Najchętniej -tych wolnych- zeswatałabym z moimi polskimi przyjaciółkami, aby było więcej okazji do kontaktu. 

Kars: wujek Ilmaz
Z cieplutkiej Adany przenieśliśmy się do zaśnieżonego Karsu- miasta, w którym toczy się akcja, jednej z ulubionych książek Andriuszy "Śnieg" Orchana Pamuka. W powieści tytułowe zjawisko atmosferyczne wpływa na losy całego miasta odcinając je na jakiś czas od reszty świata. Postanowiliśmy przejść się dróżkami, które zdeptali bohaterowie książki. Mieliśmy do wyboru hotel, w którym tworzył Orchan Pamuk i mieszkanko wujka Ilmaza. Średnio kręci nas wydawanie pieniędzy, w których przebywały znane osoby a wprost uwielbimy poznawanie nowych ludzi, więc zdecydowaliśmy się na drugą opcję.
Ilmaz okazał się uroczym Kurdem, który działa na masie obszarów a wolnym czasie udziela się organizując warsztaty cyrkowe dla dzieci. Całą pierwszą noc spędziliśmy na wyrażaniu uwielbienia dla kultury Kurdystanu i piciu pysznej herbaty, przeszmuglowanej z Syrii.
IIlmaz! To nie propozycja a plan, jak tylko urodzę a Ty znajdziesz trochę czasu jedziemy razem do Twojej ojczyzny i wspólnie uczymy dzieciaki żonglować (kto uczy, ten uczy), kleić maski i tańczyć (albo one nas uczą). A puki co Polska czeka!

Aycza

Aycza to miła sercu Andrzeja prześliczna Turczynka, której zasługi (dla naszej ekipy) mogłabym spisywać w nieskończoność (począwszy od błogiego uśmieszku na Andrzejowym licu). Służyła nam radą o każdej porze dnia i nocy, załatwiała nocleg u znajomych rozsianych po całej Turcji, uczyła śpiewać turecki hymn w języku migowym i dzielnie współprowadziła z nami warsztaty na stambulskiej ulicy. 
Dzięki Aycza! Taka jak Ty jest tylko jedna, choć ludzkość bardzo by skorzystała gdyby podobnych Tobie Aycz było więcej. Przybywaj do Polski. Razem zdziałamy jeszcze, że hohoho!

1 komentarz:

  1. Ooo nareszcie nowy wpis! już nie mogłam się doczekać. Bardzo mnie cieszy, że masz tyle wspaniałych osób wokół siebie.
    pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejne raporty z wyprawy! :)

    OdpowiedzUsuń