piątek, 18 kwietnia 2014

Wesołych Świąt! Crăciun fericit Paste!

Tym razem życzenia zacznę od historii, która się nam tu wydarzyła.
Jesteśmy w mołdawskich Sorokach, gdzie pracujemy z dzieciakami z Romskiej dzielnicy.  

Przez cały dzień prowadziliśmy zajęcia i nieźle zgłodnieliśmy. Zazwyczaj stołujemy się w ten sposób, że kupujemy produkty i gotujemy z rodzinami. Przy okazji zbieramy przepisy. Dziś z powodu drobnej obsuwy z logistyką (mieliśmy robić z babcią Baszkira fasolę ale zapomnieliśmy, że trzeba ją dostarczyć wcześniej aby namokła) nie było to możliwe. 
Nie przejęliśmy się tym za bardzo bo wczoraj jakieś chłopaki, które przyłączyły się do warsztatów, zaprosiły nas na dzisiejsze ognisko
-"Nie ma Cygana bez ognia. My codziennie palimy takie wielkie, wielkie ognisko i pieczemy w nim kartoszki".
Stwierdziliśmy, że może będzie to dobra opcja na kolację. Nadszedł wieczór  a tamtych chłopaczków ani widu ani słychu. Za to w naszych brzuchach już nieźle zaczęło burczeć. Kupiliśmy więc worek kartofli i po prostu ustawiliśmy się w miejscu, w którym zwykli spotykać się mężczyźni. Mieliśmy nadzieję, że może pojawią się nasi wczorajsi znajomi. Albo może ktoś inny zaprosi nas na swoje ognisko. 

Nagle na naszą miejscówę zajechał wielgachny samochód, z którego wyszedł miły mężczyzna w dresie z napisem Russia. Puścił do nas oko i zapuścił na cały regulator rosyjskie przeboje. Niby coś zagadywał do reszty swoich kumów, ale cały czas zerkał w naszą stronę. Wreszcie podszedł i ze smutnym (albo po prostu spokojnym) uśmiechem zapytał:

"Skąd jesteście? Acha z Polski... Myślałem, ze może z Izraela. Ja jutro jadę z naszym Batiuszką do Kiszyniowa żeby wziąć święty ogień, który przyleci tam z Jeruzalem. Będziemy się dzielić się tym ogniem we wszystkich wsiach po drodze do Sorok a potem rozpalimy go w naszej cerkwi. Jeżdżę tak za ogniem na Paschę już od 12- stu lat. Dostałem za to order Stefana cel Mare"
Chwilę porozmawialiśmy po czym kazał nam się spakować do tego wielkiego auta i zaprosił do siebie- do jednego z większych domów w okolicy. Usiedliśmy na eleganckim ganku gdzie część z nas rozmawiała z naszym gospodarzem dwojga imion -Sybirakiem/Juanem (bardzo często Romowie mają dwa imiona- jedno dla swoich, drugie z kalendarza kraju, w którym się urodzili) a jego pomocnik (wraz z Dagmarą i Alą) zabrał się w kuchni za przygotowywanie kartofli. Gdy omówiliśmy już sytuację w Rosji, historię Sorok, zarobki w Polsce i sposoby Cyganów na wzbogacenie się, na stół wszedł przepyszny wiśniowy kompot, kiszone liście kapusty, chleb i nasze kartoszki.



 fot. Ania Jesinowicz

Gospodarz w tym czasie oddalił się, bo z okazji wielkiego piątku zachowuje głęboki post (jego żona od tygodnia nie miała w ustach nawet wody).
Na koniec przeprosił, że tak skromnie ("bo post"), obruszył się na podziękowania ("w Biblii jest napisane aby pomagać") i podarował po pisance.



 fot. Ania Jesinowicz

Ot, taka historyjka bez żadnego wielkiego zwrotu akcji czy puenty, ale jestem za nią bardzo, bardzo wdzięczna. I tak mi dobrze, że wierzę, że moje życzenia na prawdę się spełnią.

Dlatego teraz życzę Wam w imieniu czujczujowej ekipy samych takich spotkań. Na co dzień i na święta.

A ponadto:

radości

kolorów

chwil zadumy

wzruszenia



Wesołych Świąt! Crăciun fericit Paste!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz